literature

APH Strefa Trzynasta 5

Deviation Actions

Kamisa-chan's avatar
By
Published:
719 Views

Literature Text

Elżbietę pochłonęła ciemność. Trwała przez chwilę zawieszona w nicości. Nagle zaczęły pojawiać się pierwsze zarysy otoczenia.
-Gdzie jestem?
Pod Warną. Jest 10 listopada 1444r.
-Kto stoi obok mnie?
Król Władysław III, który po tej bitwie otrzyma przydomek Warneńczyk.
-Kim jest blondyn, stojący obok króla?
Królestwo Polskie.
-Kim ja jestem?
Królestwo Węgier.
-Dlaczego tu stoimy?
Spójrz przed siebie. Armia turecka, licząca sześćdziesiąt tysięcy mężów, przeciwko armii krzyżowców, składających się  głównie z sił polsko-węgierskich.
-Kto wygra bitwę?
Nie pamiętasz? -
Węgry zastanowiła się przez chwilę.
-Turcy. Zabiją naszego króla – powiedziała, a raczej pomyślała. Miała wrażenie, że głos, z którym rozmawiała uśmiechnął się.
Mów dalej – zachęcił ją.
-Wenecjanie nam nie pomogli. Mieli popłynąć od północy, aby spotkać się z naszymi wojskami, ale zawiedli. Król chciał się wycofać, ale Turcy odcięli drogę
Czy teraz pamiętasz, kim jesteś?
-Jestem Węgry, Elizabeta Héderváry!
- gdy tylko dziewczyna to sobie uświadomiła, zniknęło pole bitwy, król, blondyn, wojska. Pozostała ciemność i poczucie, że w końcu odnalazła siebie.

Ivan wyszedł już półgodziny temu.
-Musimy ją pochować – odezwał się młodszy Łukasiewicz, przerywając tą okropną ciszę. Josef nic nie powiedział, wciąż gładził włosy siostry. - Trzeba kupić trumnę – kontynuował Feliks – I jakieś miejsce na cmentarzu...
-Tak szybko pogodziłeś się z jej śmiercią? - warknął Josef, podnosząc wzrok po raz pierwszy od jakiejś godziny.
-Nigdy się nie pogodzę – powiedział cicho Feliks.  - Ale też nie możemy się zatrzymać! - dodał głośniej. - Gdybyś nie podpadł Gilbertowi...
-Jasne, obwiniaj mnie! - Josef podniósł się z kanapy – To wszystko moja wina, prawda?! To przeze mnie Lenka...! -
-Pepik, uspokój się – powiedział Feliks, wstając.
-Uspokój się?! Jak mam się uspokoić?! Nasza Lenka nie żyje! - ostatnie słowa zawisły przez chwilę między nimi.
-Wiem! Myślisz, że mnie to nie obchodzi?! Ale nie możemy zacząć teraz obwiniać się nawzajem! Musimy – jego słowa przerwał odgłos wystrzału z pistoletu. Nagle Josef upadł na kolana. Zaraz potem padł drugi strzał i jego ciało oparło się o kanapę. Z potylicy zaczęła sączyć się krew, zlepiając ciemnoblond włosy w strąki.
-Mysl jasnou, vznik a zdar
A tu sílu vzdoru zmar?
- Feliks usłyszał za sobą cichy śpiew. Powoli odwrócił głowę. W wejściu stał mężczyzna w eleganckim garniturze, mierzący z pistoletu do Feliksa. Był wysoki, włosy sięgały mu prawie do ramion, a zza okularów spoglądały niesamowicie zielone oczy.
-Do krwi ostatniej kropli z żył
Bronić będziemy ducha,
- Nieznajomy wystrzelił, a Feliks poczuł niesamowity ból w brzuchu.
-Aż się rozpadnie w proch i w pył -mężczyzna pozostał niewzruszony, gdy ciało blondyna opadło na ziemię, a wokół niego zaczęła tworzyć się kałuża krwi.
-słowiańska zawierucha.  - dokończył, przeinaczając słowa piosenki.  

Roderich z niepokojem przyglądał się dziewczynie. Elżbieta już od prawie godziny leżała nieprzytomna. Przez idiotyczną kłótnie Gilberta i Ludwiga, nie zauważył, jak zemdlała. Mogła upadając uderzyć się o coś głową i dostać wstrząśnienia mózgu. Nie zawiózł jej jednak do szpitala. Sam nie wiedział, czemu tak postąpił. Miał jedynie jakieś niejasne przeczucie, że dziewczynie nic poważnego się nie stało i  lada chwila się wybudzi. Tylko czemu to „lada chwila" trwa już od prawie godziny? Wyciągał telefon, aby jednak zadzwonić po karetkę, gdy kątem oka zauważył, jak Elżbieta się poruszyła. Zrezygnował z połączenia i przypatrywał się wybudzającej się dziewczynie. Najpierw otworzyła oczy, kilkakrotnie nimi zamrugała, jakby odpędzając senność. Przez chwilę jeszcze leżała spokojnie, ale nagle gwałtownie usiadła.
-Feliks – powiedziała tylko. Zaczęła się podnosić, ale gdy już stanęła na nogach, zakręciło się jej w głowie i opadła na kanapę. - (węg.) El kell találkozik vele - Roderich uklęknął przy dziewczynie. Dotknął dłonią jej czoła. Nie miała gorączki, więc czemu bełkotała?
-Rod – powiedziała, jakby zapominając, że przez ostatnie dwa lata zwracała się do niego per „panie Roderich" - gdzie jest Łukasiewicz? Feliks Łukasiewicz? - szczerze zaskoczyło go  to pytanie. Elżbieta nigdy nie wspominała imienia tego mężczyzny. Czy możliwe, że teraz przypomniała sobie kim jest? Czemu najpierw tak dziwnie mówiła? Niemożliwym jest chyba, aby posługiwała się jednym z dawno zapomnianych języków... - Rod! - ponagliła go.
-Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że razem z bratem włamali się do domu Gilberta. I była tam ich siostra, ale ona
-Czy żyje? - przerwała mu. - Czy Feliks żyje?
-Z tego co powiedział Gilbert wynika, że nic poważnego mu się nie stało...
-Muszę natychmiast... - próbowała wstać, ale i tym razem zakręciło się jej w głowie. Roderich położył dłonie na jej ramionach i posadził ją z powrotem na kanapie.
-Spokojnie, nie możesz się przemęczać. Odpocznij chwilę. Uderzyłaś się w głowę, mogłaś dostać wstrząśnienia mózgu.
-Ale ja muszę... - znowu próbowała się podnieść, ale Roderich nie zamierzał jej na to pozwolić i wciąż mocno ją trzymał.
-Jedyne, co teraz musisz, to uspokoić się i powiedzieć, co sobie właściwie przypomniałaś.
-Bitwę pod Warną... - mruknęła cicho dziewczyna, a głośniej dodała – Jestem  Elizabeta Héderváry, Węgry
-Nie możesz pochodzić z nieistniejącego państwa
-Bo nie pochodzę – Elżbieta zmierzyła go lodowatym spojrzeniem – Ja jestem Węgrami – powiedziawszy to zrzuciła dłoń chłopaka za swojego ramienia i pewnie stanęła na nogach, jakby wypowiedzenie tych wszystkich słów dodało jej sił. Wyszła z mieszkania, oglądając się za siebie jeden raz, ab y posłać Roderichowi pełne współczucia spojrzenie.
Schodziła, a raczej zbiegała na dół, przeskakując po dwa schodki naraz. Na parterze, na metalowej poręczy siedział kilkunastoletni chłopiec. Jego intensywnie czerwone włosy, były luźno związane i opadały na prawe ramię. Prawe oko miał zasłonięte przepaską, a drugie, zielone, wpatrywało się w dziewczynę.
-Wiesz... - odezwał się chłopiec, a na jego ustach pojawił się uśmiech. - Jeżeli chcesz jeszcze zobaczyć swojego chłopaka, radziłbym się pośpieszyć. Krąg Piąty, ulica Czterdziesta Piąta, numer domu 13
-Skąd ty... - urwała, gdy nieznajomy zeskoczył z poręczy i położył jej palec na ustach. Mimo że stał o stopień wyżej, był niższy o jakieś półtora głowy. Mógł mieć najwyżej dwanaście lat, ale jego spojrzenie sugerowało coś innego. Nie należało do dziecka, lecz do... właśnie, do kogo? Chłopak roześmiał się głośno, minął Elżbietę i zeskoczył z ostatnich czterech schodków, rozkładając ręce jak skrzydła samolotu. Wybiegł z budynku, a jego śmiech jeszcze chwilę odbijał się echem w głowie dziewczyny. Kim on był? Skąd tyle wiedział? Dlaczego miała się śpieszyć? Czy Feliksowi groziło niebezpieczeństwo? Ostatnia myśl przyczepiła się do dziewczyny niczym pasożyt. „Feliks w niebezpieczeństwie". Wybiegła na dwór. Po chłopcu nie było już ani śladu. Szybko ogarnęła wzrokiem nienagannie ostrzyżone krzewy, równe rabatki kwiatów i drzewa rosnące w równych odstępach wzdłuż drogi. Najdroższa mieszkalna dzielnica Strefy Trzynastej. W wysokich wieżowcach, zdających się sięgać chmur, mieszkały same szychy – prezesi wielkich spółek, gwiazdy. Krąg Drugi. Strefa Trzynasta, tak jak wszystkie państwa-miasta, przypominała okręgi, powstające na tafli wody. W najmniejszym, mieszczącym się w samym środku miasta, znajdowały się główne siedziby urzędów i banków oraz biuro aktualnego prezydenta. W kolejnym, drugim, mieszkali najbogatsi. Im bliżej mieszkało się środka Strefy, tym większą pozycje się miało. Na samych obrzeżach miasta, tuż przy murze oddzielającym miasto od reszty świata, znajdowały się pola oraz najbiedniejsze domy. Nie były to jednak ruiny. Z zewnątrz wszystkie wyglądały normalnie, z żadnego nie odpadał tynk, żaden nie miał dziury w dachu. W końcu w utopii nie ma miejsca na biedę, prawda? Tak samo było z przestępczością. W wiadomościach rzadko mówiono o morderstwach czy rabunkach. Fakt, policja działała niezwykle skutecznie, ale mimo to wciąż dochodziło do mniejszych kradzieży. Pozostał już tylko jeden z wielu istniejących kiedyś gangów – Bursztynowi.
To wszystko przeleciało przez głowę Elżbiety w zaledwie kilka sekund. Nagle uświadomiła sobie, że nie ma jak się dostać pod adres wskazany przez tego dziwnego chłopca. Mruknęła jakieś przekleństwo pod nosem i zawróciła w stronę mieszkania Rodericha, chcąc pożyczyć kluczyki od auta.

Chłopak obserwował Elżbietę ukryty w konarach jednego z drzew. Widząc jak dziewczyna zawraca, wyciągnął komórkę i nie patrząc na wyświetlacz, wybrał numer.
-Jak tam zadanie? - rzucił. Usłyszawszy zadowalającą odpowiedź, uśmiechnął się. - Posprzątaj i poczekaj chwilę. Niedługo pojawi się u ciebie nasza Ela. Zajmij się nią – nie czekając na żadna odpowiedź, rozłączył się. Zeskoczył z drzewa, nie robiąc sobie żadnej krzywdy. Spojrzał na niezwykle błękitne niebo. Wsunął pod opaskę dwa palce. Trafiły one na pusty oczodół.
-Chyba powinienem założyć dzisiaj sztuczne oko. W końcu będę miał dzisiaj ważnego gościa – powiedział do siebie, po czym zaczął się śmiać.

Pierwszym pytaniem, jakie przyszło Feliksowi do głowy  było: „Która jest godzina?" Jeśli minęła już północ, zostało mu zaledwie kilka godzin do oddania długu, a wciąż nie miał pięćdziesięciu tysięcy... Dopiero gdy to sobie uświadomił, zaczął sobie przypominać ostatnie wydarzenia. Lenka została porwana i nie udało im się jej uratować. Wrócili do Pepika, ale... Feliks nagle otworzył oczy, przypomniawszy sobie złote włosy Josefa, przesiąknięte krwią. Pierwszym co zobaczył, była ostro świecąca lampa, zawieszona nad jego głową. Zaraz też usłyszał czyjeś głosy.
-Ale ich się dzisiaj zebrało...
-Nie marudź. Im szybciej skończymy, tym szybciej stąd wyjdziemy
-Tak wiem... to kto teraz? Ach, Magdalena... - usłyszawszy to imię, Feliks gwałtownie się podniósł. Zobaczył dwójkę lekarzy w białych fartuchach i maskach, nachylających się nad jednym z łóżek. Wyższy z nich trzymał trzymał strzykawkę. Łukasiewicz nie myśląc za wiele, rzucił się na lekarza. Nim ten zdążył zareagować, Feliks wyrwał mu strzykawkę i wbił w jego szyję. Mężczyzna osunął się na podłogę.
-C-co? - drugi stał sparaliżowany strachem. Łukasiewicz uderzył go z pięści, na tyle mocno, aby pozbawić mężczyznę przytomności. Spojrzał na szpitalne  łóżko, nad którym jeszcze chwilę temu pochylali się lekarze.  Leżała na nim Lenka, oddychając spokojnie.
Oddychając?
Feliks obserwował unoszącą się i opadającą klatkę piersiową siostry. Czy to możliwe, że ona żyje? Przecież był przy tym, widział jak umarła. To dlaczego ona...
Lenka, jakby wyczuwając myśli brata, poruszyła się. Otworzyła oczy, które przecież miały się wpatrywać jedynie w nicość. A mimo to odbijała się w nich twarz Feliksa, po której mimowolnie zaczęły płynąć łzy. Lenka uśmiechnęła się do niego.
-Ej no, chyba nie myślałeś, że umarłam? - momentalnie wyraz jej twarzy się zmienił. - Tysiąc czterysta dziesięć?
-Tysiąc czterysta... co?
-Czyli nie umarłeś – stwierdziła Lenka. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Wyglądało na zwykłą salę szpitalną. Pod białymi ścianami stało osiem łóżek. Dwa z nich były wolne, ale tylko na jednym nie było pościeli.
-Przecież żyję, więc jak miałem umrzeć? - Lenka zignorowała pytanie brata. Zajmowała ostanie łóżko. Naprzeciwko niej musiał leżeć Feliks, na co wskazywała zmięta pościel. Na prawo od niego leżał Ivan, dalej Katiusza i Natasza. Naprzeciwko tej ostatniej stało wolne łóżko. Następnie Eduard, a obok Lenki...
-Josef... - wyszeptała. Wstała z łóżka i podeszła do brata. Od razu zauważyła, że na ręce ma przyklejony plastrem kawałek gazy. Czyli dostał już zastrzyk. Jej wzrok padł na dwóch nieprzytomnych lekarzy. Jeden z nich miał wbitą w szyję strzykawkę. - Więc ja miałam być następna... Musimy się stad wydostać – powiedziała, zdejmując jednemu z medyków fartuch i zakładając go sobie. Drugi rzuciła Feliksowi. - Ubieraj. Może uda nam się niepostrzeżenie wymknąć...
-Właściwie... to gdzie my jesteśmy?
W końcu! Muszę przyznać, że ten rozdział pisałam na siłę. Tak samo jak nie mogłam go zacząć, tak nie mogłam go (przerwa dziesięciominutowa na wniesienie i wypakowanie zakupów) skończyć >.< Następny, ostatni rozdział postaram się napisać jak najszybciej

(węg.) El kell találkozik vele - w bardzo dosłownym tłumaczeniu na polski - Muszę się z nim spotkać. -- Za kij nie mogłam tego przetłumaczyć >.< Dlatego jak ktoś zna węgierski - pomocy!

Mysl jasnou, vznik a zdar
A tu sílu vzdoru zmar? - fragment drugiej zwrotki hymnu Czech, która tak właściwie nie funkcjonuje jako hymn, ale to taki szczegół. Tłumaczenie:
Umysł jasny, powstanie i pomyślność,
I siłę tę, zgubę przeciwności?

Do krwi ostatniej kropli z żył
Bronić będziemy ducha [...]
- Rota. Dlaczego Rota, a nie hymn? Bo uwielbiam tą piosenkę :D

Josef i Magdalena Łukasiewicz by :iconkamisa-chan:
reszta by :iconhimaruyaplz:

:bulletblue:Rozdział 6+Epilog
:bulletgreen:Rozdział 5
:bulletblue:Rozdział 4
:bulletblue:Rozdział 3
:bulletblue:Rozdział 2
:bulletblue:Rozdział 1
:bulletblue:
Prolog
© 2012 - 2024 Kamisa-chan
Comments10
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Ame96's avatar
Znęcasz się nad nami, przerywać w takim momencie... Czekam na kolejną część :)